Druhowie z miejscowej OSP przygotowywali się akurat do tradycyjnej zbiórki w sali sportowej szkoły, gdy do żony jednego z nich zadzwoniły córki Beaty Kupis z informacją, że ich malutki braciszek się zachłysnął i ma problemy z oddychaniem. Trzech strażaków: Marcin Klimas, Mariusz Halamus i Krzysztof Obała natychmiast wsiadło do samochodu i pognało do domu rodzeństwa. Gdy dojechali na miejsce Aleksander już nie oddychał, robił się siny.
CZYTAJ TEŻ: Chciał spalić rodzeństwo żywcem. Przerażające fakty w sprawie pożaru w Księstwie
Druh Marcin natychmiast chwycił dziecko, ułożył je na przedramieniu głową w dół i uderzył w plecki malucha między łopatkami. Już po pierwszym klepnięciu Olek złapał oddech i zaczął płakać. Pomocy od strażaków wymagała też mama niemowlaka, która z powodu silnych emocji zasłabła. Lekarz rodzinny, który niedługo potem przyjechał do domu rodziny pani Beaty przebadał jej synka. Na szczęście nie musiał trafić do szpitala.
Strażacy podkreślają wyjątkową rolę córek kobiety, 7-letniej Nikoli i 10-letniej Leny w uratowaniu życia ich braciszka. Gdyby nie one, finał tej historii mógłby być dramatyczny. - Zachowały zimną krew i wykazały się niezwykłą odwagą. To one w tej dramatycznej chwili tłumaczyły mamie, co robić i zadzwoniły po pomoc – tłumaczą druhowie
ZOBACZ: Dramatyczny apel mamy Gabrysi zabitej przez pijanego kierowcę: „On musi odpowiedzieć za morderstwo”