Do dramatu doszło 1 stycznia 2019 przy ul. Niemcewicza w Łodzi, jednak do tej pory śledczym nie udało się wyłonić sprawcy zabójstwa. Napastnicy byli w kominiarkach, 40-latek zginął na klatce schodowej bez świadków, a zatrzymani nie przyznają się do zabójstwa.
Jak do tego doszło? Jak opisuje TVN24, małżeństwo Beata i Robert wybrali się na sylwestra do znajomej. Przyszło kilka osób. Były toasty i tańce. Około północy atmosfera się popsuła. Podczas sprzeczki, Ewa - jedna z koleżanek pani domu, popchnęła Beatę na ścianę. Wtedy organizatorka imprezy wyprosiła ją.
Polecany artykuł:
Ta, jak się później okazało, nie dała za wygraną. Nad ranem pięć osób, w tym: Mariusz K., Ewa K., Jacek D., Agata S. i Arkadiusz K. wtargnęli do mieszkania przy ul. Niemcewicza. Mężczyźni mieli na sobie kominiarki. Doszło do pobicia. 40-letni Robert wybiegł za napastnikami. Na klatce schodowej dostał kilka ciosów nożem. Mężczyzna nie przeżył.
Wkrótce cała piątka znalazła się w areszcie. Podczas śledztwa oskarżeni przyznali się tylko do udziału w pobiciu. Podczas wczorajszej rozprawy Ewa K. i jej mąż Mariusz K. przeprosili. Pozostali odmówili składania wyjaśnień i nie chcieli odpowiadać na pytania.
Sprawcy przebywający do tej pory w areszcie wkrótce mogą wyjść na wolność. Do tej pory nie odnaleziono narzędzia zbrodni. Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa. Jak tłumaczy prokuratura, zgromadzone dowody pozwoliły jedynie na oskarżenie o pobicie.