Jeffrey Dahmer dosłownie polował na swoje ofiary

i

Autor: screen/YouTube Grunge Książka ZŁO Marty Kiermasz opowiada między innymi historię Jeffreya Dahmera

Polski Jeff Dahmer

Polski Jeffrey Dahmer! "Homo-killer" Roman mordował w Łodzi

2022-10-19 19:32

Kiedy Netflix wypuścił hitowy miniserial o Jeffrey'u Dahmerze do debaty publicznej, wraz z traumami rodzin zamordowanych mężczyzn, wróciło pytanie chyba równie stare co samo Hallywood: czy zainteresowanie zbrodniami aby na pewno jest zdrowe? Wróciły też nierozwiązane zbrodnie z Polski. Jak się okazuje, mamy "swojego Dahmera". Z tym, że nigdy nieschwytanego.

True crime (gatunek literacki i filmowy skupiony wokół prawdziwych wydarzeń, głównie morderstw) ma się dobrze, co widać po wynikach na wielu platformach streamingowych. Od kiedy Netflix wypuścił fabularyzowaną historię Jeffrey'a Dahmera, mordercy, kanibala i nekrofila z Milwaukee, szerokim echem w debacie publicznej odbija się kilka kwestii: czy zainteresowanie morderstwami i mordercami aby na pewno jest zdrowe, i czy powinniśmy poświęcać swoją uwagę tego rodzaju produkcjom. Krótko odpowiedział na to pytanie jeden ze słynniejszych profilerów w Polsce Jan Gołębiowski w rozmowie z portalem natemat.pl.

Zawsze [...] wierzę w to, że większość takich seriali lub filmów ma rolę edukacyjną – pokazują nieuchronność odpowiedzialności. Sprawcy zostają na koniec zatrzymani i istnieje jakaś sprawiedliwość nawet po wielu latach. Staram się w tym dopatrywać misyjności, ale rzeczywiście łatwo to pominąć i nastawić się wyłącznie na sensację.  

Sonda
Lubisz oglądać produkcje true crime?

W ramach powrotu do przeszłości, przypominamy do dziś nierozwiązaną sprawę "polskiego Dahmera" mordercy gejów z Łodzi aka Romana.

Polski Jeff Dahmer. Łódzki homo-killer z pikiet

Jeff Dahmer zabijał i zjadał swoje ofiary przez 13 lat, na przełomie lat 80 i początku 90 (1978–1991 w Stanach Zjednoczonych). Mało kto wie, że w bardzo podobnym okresie (1988–1993 r.) w Polsce dochodziło do niepokojąco podobnych wydarzeń. Z tą tylko różnicą, że polskiego mordercy gejów nikt nigdy nie złapał. Sprawę określa się "największą niewyjaśnioną serią morderstw w historii polskiej kryminalistyki", choć może być to określenie nieco na wyrost.

Wszystko zaczęło się w... pikietach. To stare określenie na miejsca, w których spotykali się marginalizowani przez część społeczeństwa homoseksualiści. W Łodzi takimi miejscami był dworzec Fabryczny (w parku im. Stanisława Moniuszki) i plac Henryka Dąbrowskiego. Tam ofiary poznawały oprawcę. Pierwszy zginął Stefan W. (35 l.), 19 czerwca 1988 r., choć jego ciało znaleziono dopiero 8 dni później w jego własnym mieszkaniu. Później miało się okazać, że tak skończy jeszcze 6 innych mężczyzn. 

Wszyscy ginęli w trakcie, albo po stosunku seksualnym. Jeden z motywów zdawał się więc był śledczym oczywisty - ten seksualny. Wszystkich (z wyjątkiem jednej osoby) odnajdywano też w ich mieszkaniach. W trakcie śledztwa - jak zaznaczali później kryminalni, wyjątkowo trudnego z uwagi na hermetyczność środowiska homoseksualistów - ustalono, że wszystkie ofiary były homoseksualistami. A same zbrodnie nie były specjalnie zaplanowane, podobnie zresztą jak u Dahmera - do tego wniosku doprowadził kryminalnych fakt, że morderstw często dokonywano przy pomocy narzędzi zastanych w mieszkaniu ofiar. Poza tym, homo-killer kradł ich własność: telewizory, biżuterię, czy gotówkę. 

Musiał się nienawidzić, albo ktoś go skrzywdził

Z czasem, jak zwłok przybywało, śledczy łączyli kropki. Uznano, że "sprawca nienawidzi swojej orientacji seksualnej lub został skrzywdzony przez homoseksualistę". Docierano też do świadków, samego - domniemanego - mordercę kilkukrotnie widziano, jak opuszcza mieszkania swoich ofiar. Powstawały portrety pamięciowe, stąd teraz znamy już jego prawdopodobny wygląd. Polski Dahmer miał być... ponad 20-letnim blondynem o krępej budowie ciała. A więcej szczegółów tylko miało nadejść.

Roman homo-killer

W lipcu 1993 r., czyli po ostatnim potwierdzonym morderstwie, pojawił się najważniejszy świadek. Homoseksualista, który umówił się z domniemanym mordercą - miał nim być Roman. Odbyli stosunek, a następnego dnia udali się do mieszkania Kazimierza K. (65 l.), jednocześnie najstarszej ofiary Romana. Zanim trafili do celu, Roman miał świadkowi wiele o sobie opowiedzieć. M.in. to, że został kiedyś zgwałcony przez wychowawcę z poprawczaka. Samego Kazimierza K. odnaleziono martwego następnego dnia. Z rozmów ze świadkiem, wiadomo że Roman miał pracować w zakładach przemysłu bawełnianego Eskimo i mieszkać z matką w rejonie ulicy Rzgowskiej. Miał 27 lat, 178 cm wzrostu, oczy piwne, ciemnoblond włosy czesane na bok i tatuaże: kropkę przy lewym oku, na krtani i litery na palcach lewej dłoni. Mimo tych danych, mordercy nigdy nie schwytano. Wiodąca teoria głosi, że zmarł na AIDS, bo rzeczony świadek też chorował. Później morderstwa ustały.