Proces fałszywego księdza ze Zgierza. Miał doprowadzić do śmierci 12 osób
Świadek w procesie Marka N., fałszywego księdza ze Zgierza, zeznał przed sądem, że biskup Marek Kordzik, nieżyjący już Zwierzchnik Kościoła Starokatolickiego w Rzeczypospolitej w Polsce, "siedział u niego w kieszeni - informuje dzienniklodzki.pl. Prokuratura zarzuca Markowi N., że przyczynił się do śmierci 12 osób, pensjonariuszy domu pomocy społecznej w Zgierzu, oskarżając 48-latka o łącznie 30 przestępstw. - Prowadził placówkę bez zezwolenia wojewody łódzkiego, znęcał się psychicznie i fizycznie nad podopiecznymi, pozbawiał ich własnych środków finansowych, nie zapewniał opieki, warunków bytowych i sanitarnych, umieszczał w przeludnionych pomieszczeniach, czym naraził na powstanie chorób zakaźnych, nie zapewniał opieki medycznej i farmakologicznej, ignorował informacje o ich faktycznym stanie zdrowia, narażał na cierpienie fizyczne i psychiczne, u 12 osób spowodował ciężki uszczerbek na zdrowiu skutkujących ich zgonem, a po śmierci znieważał zwłoki wstrzymując pochówek, przechowując urny z prochami w swoim gabinecie - mówiła prokurator Joanna Bednarska.
Biskup Kordzik "siedział w kieszeni" Marka N.?
Proces Marka N., który podawał się za księdza Kościoła Starokatolickiego w Rzeczypospolitej w Polsce, zakładając nawet sutannę, toczy się przed sądem w Łodzi. Jak informuje dzienniklodzki.pl, w czwartek, 27 kwietnia, zeznawał świadek Jan K., ale w ramach wideokonferencji z Aresztu Śledczego w Gdańsku. 74-latek to były ksiądz Kościoła, którego Marek N. miał zatrudnić jako kierownika w placówce w Zgierzu i Działach Czarnowskich pod Warszawą. Mężczyzna opowiedział m.in. o związkach między oskarżonym a biskupem Kordzikiem.
- Marek Kordzik siedział w kieszeni Marka N. Niepotrzebnie wszedł z nim w układ, który polegał na tym, że Marek N. zapewniał biskupowi nocleg i wyżywienie w zgierskiej placówce, a w zamian mógł prowadzić placówki opiekuńcze i nimi swobodnie rządzić - powiedział 74-latek, którego cytuje dzienniklodzki.pl.
Jak dodawał, Marek N. przyjmował do swojej placówki w Zgierzu wszystkich, w tym umierających i bezdomnych, bo dla niego "liczyła się tylko kasa". Jan K. potwierdził ponadto, że panowały tam kiepskie warunki sanitarne. tj. "brud, wszawica i przeludnienie", a pensjonariusze ne mieli nawet dostępu do opieki medycznej.