W dużym piętrowym domu na obrzeżach wsi od wielu lat mieszkała cała rodzina państwa J., na czele z seniorami rodu, panią Anną i panem Januszem. Oboje doczekali się sporej gromadki dzieci. Część z nich się usamodzielniła, niektórzy zaś mieszkali jeszcze z rodzicami.
Feralnej nocy, w piątek 26 listopada, gdy o mały włos nie doszło do tragedii, w domu oprócz podpalacza przebywały jeszcze dwie jego siostry oraz brat. Tuż po godzinie pierwszej Adam J. na swoim profilu na Facebooku opublikował jakże wymowny wpis: „Koniec żartów”. Niedługo potem – jak ustalili śledczy – zaczął realizować swój morderczy plan. Zabrał kanister z benzyną i oblał nią stojące przed domem trzy samochody oraz drzwi do dwóch pokoi – na parterze i na piętrze. Chwilę później płomienie objęły auta, a ogień zaczął trawić wyposażenie domu. Śpiący domownicy niechybnie zginęliby, gdyby nie kot, który zaczął przeraźliwie miauczeć.
- Obudził jedną z kobiet, która dostrzegła pożar i dzięki temu wszystkim udało się ewakuować jeszcze przed przybyciem strażaków – mówi se.pl Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Pożar udało się opanować, a wezwani na miejsce biegli szybko ustalili, że doszło do serii podpaleń. Adam J. został zatrzymany jeszcze tego samego dnia w swoim miejscu pracy. Usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa, a sąd aresztował go na trzy miesiące. Mężczyźnie grozi nawet dożywocie.
Jak nieoficjalnie ustaliliśmy do tego czynu pchnęły go nieporozumienia w sprawie rodzinnego majątku.