15 stycznia nad ranem śpiących lokatorów mieszkań na pierwszym piętrze obudziły przeraźliwe krzyki. Ociekający krwią Marta W. i Piotr D. zdołali jeszcze wybiec z jednego z lokali na korytarz i wzywali pomocy. Rany zadane im przez Daniela C. były jednak tak poważne, że po chwili oboje martwi zalegli na posadzce.
Kiedy cała trójka dzień wcześniej po południu przekraczała próg wynajętego przez nich apartamentu, nikt nie spodziewał się tak tragicznego finału. Na stole pojawił się alkohol, były też twarde narkotyki. Ta mieszanina wywołała u Daniela C. silne halucynacje.
- Dobra zabawa przerodziła się w koszmar – powiedział zabójca na sali sądowej.
Początkowo wszyscy świetnie się bawili, przełom nastąpił około godziny 1 w nocy. - Zacząłem słyszeć jakieś dziwne głosy – opowiadał oskarżony. - Potem zobaczyłem demony. Były okropne, czerwone. Mówiły do mnie, że chcą mnie zabić. Kazały mi wziąć miecz i z nimi walczyć. Nie pamiętam szczegółów.
Gdy jego przyjaciele wykrwawiali się na śmierć, on wybiegł z budynku i poszedł w kierunku kościoła. - Doświadczyłem zła. Chciałem porozmawiać o tym z księdzem – tłumaczył.
Pod świątynią został zatrzymany przez zaalarmowanych już o krwawej rzezi policjantów. Po aresztowaniu trafił na badania psychiatryczne. Biegli medycy stwierdzili, że działał w stanie wyłączonej świadomości, ale z uwagi na fakt, iż sam się świadomie w niego wprowadził, może ponosić odpowiedzialność karną. Grozi mu dożywocie.
Przed sądem przyznał się do winy. - Bardzo żałuję tego, co się stało - mówił. - Chciałbym przeprosić rodziny Marty i Piotra.