Łódź. 36-latek spłonął żywcem na przystanku. Sprawca był poczytalny
Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. W nocy z 19 na 20 marca ubiegłego roku Paweł J. przysiadł na przystanku tramwajowym w pobliżu osiedla akademickiego, po czym zasnął. Jak wynika z ustaleń śledczych dostrzegł go tam oskarżony. Podszedł do śpiącego mężczyzny, uderzył go w głowę, zdjął czapkę i rzucił ją na ziemię, po czym na chwilę odszedł. Wrócił jednak by odebrać mu życie.
- Blisko 30-krotnie używał posiadanych zapalniczek po to, aby skutecznie go podpalić, najpierw tułów, a następnie włosy – wyjaśniał po zakończonym śledztwie Krzysztof Kopania, ówczesny rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Zapisy monitoringu wskazują niezbicie, że podpalony mężczyzna dawał oznaki życia. Gdy zaczęło się palić całe jego ciało, napastnik w dalszym ciągu z bliskiej odległości to obserwował i nie podjął żadnych działań, które mogłyby uratować płonącego.
Sylwester M. został zatrzymany następnego dnia w innej części miasta, a w lutym tego roku w Sądzie Okręgowym w Łodzi rozpoczął się jego proces.
- Nie przyznaję się do winy – mówił. - Widziałem tego mężczyznę, ale nie ja go podpaliłem.
Sylwester M. przed rozpoczęciem przewodu sądowego poddany był obserwacji biegłych psychiatrów i psychologów, którzy swoje opinie zaprezentowali właśnie przed sądem. Stwierdzili u niego pewne zaburzenia.
- Nie dostrzegliśmy jednak objawów choroby psychicznej – powiedzieli.
To oznacza, że w chwili popełnienia zbrodni był poczytalny. Na kolejnym terminie, pod koniec stycznia, prokurator, obrońca i sam oskarżony wygłoszą mowy końcowe, po których sąd ogłosi wyrok. Sylwestrowi M. grozi dożywocie.