Stefan błąkał się w dzielnicy Łódź Górna. Kiedy strażnicy go złapali, okazało się, że przy szelkach ma kieszonkę, a w niej list od swojego właściciela, z którego wynikało, że jest "na gigancie", i to nie pierwszy raz.
"Mam na imię Stefan. Czasem lubię spiep***ć swemu panu - Darkowi. Jeśli mnie spotkałeś, znaczy że nie mogę wrócić ze szlajania do domu". W liście podane były również namiary do właściciela. Piesek posiadał też znacznik. Dzięki temu nie trafił do schroniska, tylko z powrotem do domu.
To była jedna z weselszych interwencji łódzkiego Animal Patrolu.
Polecany artykuł: