Łódź. Wypadek czy usiłowanie zabójstwa? Ruszył proces 53-latka
Wydarzenia, które zaprowadziły 53-latka na ławę oskarżonych, rozegrały się 29 września 2024 roku na biegnącej przez północne, leśne obrzeża ulicy Fabrycznej w Skierniewicach. Tego dnia po południu okolicą wstrząsnął huk zgniatanej na stojącym przy drodze betonowym płocie, tuż obok stacji benzynowej, samochodowej blachy. Gdy nieliczni świadkowie pobiegli zobaczyć, co się stało, ich oczom ukazał się rozbity o mur fiat seicento, stojący obok niego Robert G. i siedząca na fotelu pasażera jego nieprzytomna partnerka, Aldona P.
- Chciałem ją zabić i popełnić samobójstwo – miał krzyczeć mężczyzna. Kiedy na miejscu zjawili się policjanci, okazało się, że jest pijany. Kobieta w stanie niemalże krytycznym trafiła do szpitala. Miała uraz głowy, złamania kości twarzoczaszki, rany brzucha i klatki piersiowej. Natychmiast trafiła na stół operacyjny, co uratowało jej życie.
Jej partner został zatrzymany, usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa i stanął przed Sądem Okręgowym w Łodzi. Przyznał się jedynie do spowodowania wypadku w stanie nietrzeźwości.
- Kiedy jechaliśmy autem, Aldona puszczała z telefonu głośną muzykę – opowiadał. - Najpierw prosiłem ją, żeby go ściszyła, a kiedy tego nie zrobiła, chciałem jej go wyrwać. Na chwilę odwróciłem się w jej stronę, kiedy znów spojrzałem na drogę, zobaczyłem, że zjeżdżam z asfaltu. Próbowałem zahamować, jednak pomyliłem pedały i wcisnąłem gaz. Kocham Aldonę i nie chciałem zrobić jej krzywdy – utrzymuje.
Poszkodowana i oskarżony nadal są parą
Co ciekawe, poszkodowana kobieta zapewniała przed sądem, że mimo tak poważnych zarzutów i przebywania mężczyzny w areszcie śledczym nadal oboje są parą.
– Planowaliśmy wspólną przyszłość. Samego zdarzenia kompletnie nie pamiętam. Robert dobrze mnie traktował, nie bił – mówiła, choć co innego wynikało z jej pierwszych zeznań przed prokuratorem, w których przyznała, że się kłócili, a ona musiała trzykrotnie wyprowadzać się z ich wspólnego mieszkania.
Na pytanie, czy to było usiłowanie zabójstwa, czy jedynie wypadek, musi teraz odpowiedź sąd. Robertowi G. grozi nawet dożywocie.
