Potworna zbrodnia w Łodzi

Zabił, bo miał obniżony próg wrażliwości na śmierć. Elżbieta i Aleksandra spoczęły we wspólnym grobie

2024-02-02 11:19

Przez wiele lat pracy w ciemnych, zimnych, przygnębiających podziemiach szpitala Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, gdzie mieściło się prosektorium, w którym wykonywano sekcje zwłok, Adam D. obcował ze śmiercią na co dzień. Kiedy zatem ten doświadczony patomorfolog wpadł w kłopoty finansowe, naturalnym stało się dla niego, że dla poprawy swojej sytuacji materialnej, jest w stanie poświęcić czyjeś życie. 8 lipca 2011 roku 40-letni wówczas mężczyzna zamordował swoją matkę i siostrę, by z polisy ubezpieczeniowej pospłacać swoje długi.

Adam D., mąż i tata trójki dzieci, swój fach zawdzięcza własnemu ojcu, Marianowi D., który zmarł w 2006 roku. To on jako pierwszy w rodzinie kroił ciała, by ustalić przyczyny zgonu. Syn poszedł w jego ślady. Specjalizował się w otwieraniu czaszek.

Po ojcu odziedziczył jeszcze jedną niematerialną rzecz – wiarę. Pan Marian był biskupem Kościoła Świadków Jehowy i w zgodzie z założeniami tego wyznania wychowywał swojego syna.Senior rodu po swojej śmierci zostawił opłakującą jego odejście wdowę Elżbietę i mieszkającą razem z nią córkę, właścicielkę kancelarii adwokackiej, Aleksandrę. Obie kobiety zajmowały lokum na piątym piętrze wieżowca przy ul. Armii Krajowej na łódzkim osiedlu Retkinia.

Adam D. w pracy cieszył się nienaganną opinią. - Był bardzo dobrym pracownikiem, sumiennym – opowiadał niedługo po zbrodni ówczesny kierownik Zakładu Patomorfologii ICZMP, prof. Andrzej Kulig. - Zwłoki zmarłych traktował z należnym im szacunkiem, wspierał rodziny w tych trudnych momentach. Nikt z nas nie miał najmniejszego pojęcia o jego kłopotach finansowych.

Tymczasem pętla długów coraz bardziej zaciskała się na szyi Adama D., które nie dość, że miał na utrzymaniu rodzinę, to jeszcze wziął kredyt na budowę domu i nie mógł go spłacić. O pomoc finansową postanowił więc poprosić swoją mamę i siostrę. Gdyby odmówiły, miał je zabić. Wiedział doskonale, że starsza z pań miała wykupioną polisę na życie w wysokości 60 tysięcy złotych, co wystarczyłoby na zaspokojenie jego wierzycieli.

Przyszedł do nich w odwiedziny 8 lipca 2011 roku. Rozmowa o ewentualnej pożyczce nie potoczyła się po jego myśli, więc przystąpił od realizacji swojego zbrodniczego planu. Obie kobiety zginęły od ciosów zadanych obuchem toporka. Kiedy już nie żyły, splądrował mieszkanie, chcąc upozorować zabójstwo na tle rabunkowym. Sam zabrał z niego laptopa, telefon komórkowy, kilka drobiazgów, po czym pozacierał swoje ślady i dokładnie zamknął za sobą drzwi na klucz.

Po kilku dniach w towarzystwie żony, przed którą udawał zaniepokojenie brakiem kontaktu z matką i siostrą, pojawił się na miejscu zbrodni. Po wejściu do mieszkania natychmiast zadzwonił na numer alarmowy.

Początkowo policjanci prowadzili śledztwo w sprawie morderstwa przyjmując hipotezę o rabunkowym działaniu sprawcy lub sprawców. Przycisnęli jednak podczas przesłuchania syna i brata ofiar, a ten zaczął plątać się w zeznaniach. W końcu przyznał się do zabójstwa.

Nim stanął przed sądem był badany przez biegłych psychiatrów. Z jego portretu psychologicznego wynika, że w związku ze swoim zawodem miał obniżony próg wrażliwości na śmierć. Dlatego tak łatwo przyszło mu zabicie matki i siostry. Mężczyzna został skazany na dożywocie.