Zabrała córkę do Polski. Sąd każe dziecku wrócić do Niemiec
Nie takiego wyroku sądu ws. swojej 10-letniej córki spodziewała się mieszkanka Pabianic - informuje dzienniklodzki.pl. Dziewczynka, mimo że nie chciała mieszkać ze swoim ojcem w Niemczech, ma teraz do niego wrócić. To nie wszystko, bo jak wyjaśnia Kamila Misiak, radczyni prawna reprezentująca kobietę, mężczyzna nie płaci na utrzymanie 10-latki od maja 2023 r., czyli od momentu powrotu do Polski, a od grudnia ub.r. "nie interesuje się dzieckiem".
Jak wyjaśnia matka dziewczynki, cała rodzina wyjechała za zachodnią granicę, ale żeby zarobić na mieszkanie w Polsce - ich pobyt przedłużył się jednak aż do 7 lat. Gdy 48-latka zaczęła nalegać na powrót do kraju, jej mąż miał wszczynać awantury, a nawet wzywać policję, twierdząc, że kobieta go bije i ogranicza mu kontakty z córką. 10-latka również nie chciała mieszkać w Niemczech, bo ani nie identyfikowało się z tamtejszym otoczeniem, ani nie chciała chodzić do niemieckiej szkoły. Gdy mieszkanka Pabianic przyjechała do Polski razem z dzieckiem na rodzinną uroczystość w maju ub.r., postanowiła, że już tam nie wrócą, i złożyła pozew rozwodowy. Dalsza część tekstu poniżej.
Sąd pominął zdanie dziewczynki
Mężczyzna odpowiedział skierowaniem pozwu do sądu o wydanie córki i powiadomił niemiecką policję o jej uprowadzeniu. Jego zdaniem żona buntowała dziewczynkę przeciw niemu, a ich powrót do Polski to efekt tego, że kobieta poznała przez internet innego partnera. Sąd w Łodzi przyznał mu rację.
- Kontakt małoletniej z obojgiem rodziców i jego wspólne wychowanie jest możliwe jedynie w sytuacji powrotu dziecka wraz z matką do Niemiec, gdzie wnioskodawca posiada stałe miejsce zamieszkania, gdzie pracuje i gdzie strony współdecydowały się o wychowywaniu małoletniej córki - czytamy we fragmencie uzasadnienia wyroku, które cytuje dzienniklodzki.pl.
Radczyni prawna złożyła już w imieniu swojej klientki apelację od wyroku, którą rozpatrzy sąd w Warszawie. Kobieta twierdzi, że sąd w Łodzi, podejmując taką, a nie inną decyzję, nie kierował się dobrem 10-latki. Chodzi o to, że w podobnych przypadkach brane jest pod uwagę zdanie dziecka, o ile osiągnie ono odpowiedni wiek i stopień dojrzałości, ale tym razem sąd pominął opinię dziewczynki.