Ekstradycja Sebastiana M. pod znakiem zapytania?
Nieoczekiwany problem wystąpił w związku z ekstradycją do Polski Sebastiana M., o którą starają się polskie władze. Choć Polska ma podpisaną umowę w tej sprawie ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, gdzie przebywa obecnie kierowca BMW, tamtejszy sąd zwrócił się do polskich prokuratorów z zapytaniem, jaka kara grozi mężczyźnie za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, o co jest podejrzany.
Okazuje się, że w przypadku udowodnienia winy w polskim prawie to minimalnie 6 miesięcy więzienia, co może stanowić przeszkodę w wydaniu zgody na ekstradycję mieszkańca Łodzi do Polski. Żeby były do tego podstawy, domniemane przestępstwo powinno być zagrożone co najmniej rocznym pobytem za kratkami.
Strona emiracka zwróciła się do nas z takim zapytaniem, co jest jednocześnie wyrażeniem wątpliwości, czy w tej sprawie może zostać orzeczona kara np. 6 miesięcy więzienia, co faktycznie nie spełniałoby warunków umowy dwustronnej między Polską a ZEA. Prawdą jest, że takie zagrożenie występuje, ale trudno żeby w takich okolicznościach sprawy przyjąć, że realnie wymierzona kara, przy potwierdzeniu winy i sprawstwa Sebastiana M., wyniosłaby mniej niż rok - tłumaczy Anna Adamiak, rzeczniczka Prokuratora Generalnego.
"Po raz pierwszy spotykamy się z taką interpretacją"
Jak dodaje kobieta, strona polska "po raz pierwszy spotyka się z taką interpretacją". Nie zmienia to faktu, że sąd w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, podejmując decyzję o ewentualnej ekstradycji, może przyjąć za obowiązującą dolną granicę kary za przestępstwo, czyli właśnie 6 miesięcy więzienia.
- W naszej ocenie czyn, o który jest podejrzany pan Sebastian, stanowi podstawę do ekstradycji, ponieważ w umowie dwustronnej pojawia się zapis "co najmniej", a przypominam, że spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym jest zagrożone z kolei maksymalnie 8-letnim pobytem w więzieniu. Chciałabym jednak uspokoić, że to są na razie pytania ze strony arabskiej, dlatego nie można przesądzać, że powyższa interpretacja będzie tą ostateczną - kończy Adamiak.
O sprawie napisał wcześniej Fakt.pl.