O księdzu Tomaszu zrobiło się głośno w mediach w lipcu 2024 roku, kiedy będąc pod wpływem alkoholu zasnął na pogrzebie. Uroczystości musiał po nim przejąć inny duchowny, a w miejscowości wybuchł skandal. Finalnie ksiądz został odsunięty od kierowania parafią w Rzejowicach w województwie łódzkim, ale w częstochowskiej kurii toczy się jego kanoniczny proces w innej, o wiele poważniejszej sprawie. Chodzi o krzywdę wyrządzoną nieletniej.
Pani Ewa, dziś dorosła kobieta, zdecydowała się opowiedzieć swoją historię w programie "Pokój Zbrodni". Historię, która chwyta za gardło i nie chce puścić. Z uwagi na dobro poszkodowanej, nie podajemy jej pełnych danych. Wszystko zaczęło się w 2007 roku, kiedy Ewa miała 13 lat. Pochodziła z wierzącej rodziny i sama też uważała się za religijną. W domu mierzyła się z wieloma trudnościami: ojciec dużo pił, a mama była zajęta pilnowaniem męża, pozostając współuzależnioną. W tamtym okresie nastolatka potrzebowała uwagi, zainteresowania otoczenia. A że nie otrzymywała go od najbliższych, postanowiła szukać na zewnątrz. Chciała być częścią społeczności i zdecydowała, że dołączy do chóru kościelnego w swojej parafii. Zajęcia prowadził tam ponad 30-letni ksiądz Tomasz, który przygotowywał dzieci do wykonywania piosenek podczas niedzielnych czy świątecznych mszy. Zasada była taka, że duchowny ma kontakt z małoletnimi poprzez telefon lub komunikatory sieciowe. Rozsyłał uczestnikom informacje organizacyjne i godziny spotkań. Do Ewy także pisał.
Zaczęło się niewinnie. Wysyłał piosenki, przesyłał pozdrowienia. Potem wkraczał w sferę prywatną. Był bardzo cierpliwy i wyrozumiały. - Dziś, jako dorosła kobieta, już wiem, że stosował wtedy techniki manipulacyjne. Mówił, że zawsze mogę na niego liczyć, że będzie mi pomagał, a potem znikał i nie odzywał się przez tydzień albo dwa – wspomina pani Ewa. Obiecywał jej też, że gdy będzie starsza, to „zabierze ją do siebie”, lecz nie precyzował, o co mu dokładnie chodzi.
Przez dwa lata ksiądz Tomasz miał zdobywać jej zaufanie. Musiał zauważyć, że dzieje się u niej coś niedobrego, choć nastolatka starała się ukrywać przed otoczeniem prawdę. Dobrze szła jej nauka, nie skarżyła się, nie sprawiała kłopotów wychowawczych. Rzeczywistość nie była jednak tak kolorowa. Problemy w domu, myśli o zakończeniu swojego życia, okaleczanie. Gdy skończyła 15 lat, osiągając w Polsce wiek tak zwanego przyzwolenia seksualnego, ksiądz postanowił działać. Coraz częściej ją obejmował, masował po plecach i brzuchu, w końcu zaczął całować.
Pani Ewa wtedy próbowała wypierać złe myśli. Wciąż była dzieckiem. Według jej relacji, ksiądz pytał, czy współżyła już z mężczyznami. Dzwonił wieczorami i pytał, w co jest ubrana. - Były momenty, kiedy czułam się wykorzystywana. Ale to poczucie, że jest jedyną osobą mogącą mi pomóc, które budował we mnie latami, skutecznie broniło mnie przed wątpliwościami – mówi po latach od tych wydarzeń. Pani Ewa borykała się z problemami psychosomatycznymi związanymi ze stresem. Jako 15-latka miała wrzody żołądka, bruksizm, somatyczne bóle brzucha i głowy. Ale tylko ksiądz interesował się w tamtym okresie jej stanem. To sprawiało, że zyskiwał jej coraz większe zaufanie. Nie sądziła, że tak naprawdę może być przyczyną złego samopoczucia. Przełom nastąpił, gdy Ewa trafiła do psychologa. Jej problemy nawarstwiały się, nie tylko z powodu księdza, więc konieczna była pomoc specjalisty. To terapeutka uświadomiła nastolatce, że duchowny dotyka ją nie jak przyjaciel, tylko jak mężczyzna kobietę.
Ewa ostatecznie wycofała się z jakiegokolwiek kontaktu z księdzem, gdy doszło do incydentu, podczas którego mężczyzna miał wziąć jej dłoń i dotknąć nią swojego krocza. - To mnie bardzo uderzyło, do dziś uderza – wspomina poszkodowana. Napisała na kartce, że nie jest jej przyjacielem, tylko ją wykorzystuje. Prosiła, by jej nie przytulał i więcej nie dzwonił. On zaś wszystkiemu zaprzeczył. Przez kolejny rok nadal dzwonił. Przestał dopiero wtedy, gdy skonfrontował się z nim chłopak Ewy, z którym się później związała. Odebrał telefon od duchownego i skłamał, że to pomyłka, że jest nowym właścicielem numeru. Ksiądz Tomasz odpuścił, a niedługo później przeniesiono go do innej parafii, gdzie w hierarchii kościelnej awansował na wyższe stanowisko.
Kobieta przez długi czas zbierała w sobie siłę, by zmierzyć się z tym, co stało się w okresie jej dzieciństwa. Borykała się z poczuciem, że nie doszło do przestępstwa. Przez manipulację, której doświadczyła, żyła myśląc, że to jej wina: że sama chciała, bo przecież przychodziła do księdza. On zresztą umacniał ją w przekonaniu, że sprowadziła na siebie ten los. Później odpędzała negatywne myśli, skupiając się na wykonywaniu różnych zadań. Dobrze się uczyła, zdobywała świetne stopnie, a w dorosłym życiu znalazła znakomitą pracę. - Uciekałam od siebie. Od uczuć, których nie chciałam czuć - mówi pani Ewa.
Punktem zwrotnym była sytuacja po latach, w której kierowca taksówki nie chciał jej wypuścić z samochodu. Bała się, że zostanie porwana. Udało jej się uciec, a po wszystkim bardzo chciała mu wymierzyć sprawiedliwość, lecz sprawa została przez policję umorzona. Nie mogła się z tym pogodzić. Podczas terapii, wspólnie z psycholożką zrozumiała, że to wszystko leży u podstaw traumy, której doświadczyła w młodości. Że angażuje się w różne relacje z drugim człowiekiem, a potem go od siebie odsuwa. Że ma problemy w zbudowaniu czegoś trwałego. Zrozumiała, że dalej nie ma poczucia sprawiedliwości, że ksiądz wykorzystał swoją pozycję, autorytet i stosunek zależności, przeciwko niej. Czuła, że boli ją całe ciało, choć nie miała reumatologicznych schorzeń, mimo badań w tym kierunku. Gdy postanowiła zmierzyć się z demonami przeszłości, ból zaczął ustępować. Postanowiła, że nie zostawi tak tej sprawy.
W 2020 roku pani Ewa zgłosiła sprawę księdza Tomasza do prokuratury. Złożyła obszerne wyjaśnienia, opowiedziała całą historię, była wielokrotnie przesłuchiwana. Duchownego nawet nie wezwano na żadne posiedzenie. Śledztwo po dwóch latach zostało umorzone. Mimo że prokuratura uznała, że kontakty o charakterze seksualnym między 15-latką a 34-letnim księdzem rzeczywiście zaistniały, to odbywały się za zgodą i pełną świadomością Ewy. W uzasadnieniu wręcz komplementowano ją, że przejawiała ponadprzeciętną inteligencję i dojrzałość psychiczną pomimo nastoletniego wieku, że w dorosłym życiu poradziła sobie potem fenomenalnie. W dokumentacji, która została mi przedstawiona, napisano również, że kobieta sama przychodziła do księdza, że wiedziała, co między nimi zachodzi. Jednocześnie odrzucono teorię, jakoby obietnice duchownego, że „kiedyś ją do siebie zabierze”, urabianie jej przez dwa lata, gdy miała zaledwie 13 lat, były działaniem podstępnym. Zupełnie tak, jakby uznano, że to normalne zachowanie dorosłego mężczyzny, księdza, względem dziewczynki, borykającej się z różnymi problemami, z domu alkoholowego, o trudnej historii.
Ewa nie mogła pogodzić się z taką decyzją. Złożyła subsydiarny akt oskarżenia, lecz w maju 2023 roku Sąd Rejonowy w Częstochowie umorzył postępowanie. Uznano, że nie zostały wyczerpane przesłanki kodeksu karnego, mówiące o doprowadzeniu do poddania się „innym czynnościom seksualnym” z wykorzystaniem stosunku zależności lub krytycznego położenia.
- To było dla mnie bardzo trudne, gdy te pisma przychodziły. Wtedy nie miałam jeszcze aż takiej gotowości, żeby o tym mówić. Rok temu nie porozmawiałabym z panem tak swobodnie, miałam ataki paniki, gdy tylko o tym pomyślałam – wyznaje pani Ewa. Odwoływała się od decyzji, próbowała składać apelacje. Bezskutecznie, sprawa za każdym razem była umarzana. - Każda ta wiadomość i decyzja rozwalały mnie psychicznie. Czułam, że służby stosują tę samą retorykę, jaką stosował ksiądz. „Pracował” nade mną dwa lata, chciał, żebym wierzyła, że to moja decyzja i moja odpowiedzialność. Prokuratura tę narrację powtórzyła – podkreśla kobieta. Na jej niekorzyść, w oczach służb, zadziałało nawet to, że poradziła sobie finalnie z traumą w życiu dorosłym i odnosiła sukcesy w szkole czy pracy.
Pozostała jeszcze jedna droga: proces kanoniczny. W 2022 roku pani Ewa zgłosiła sprawę do częstochowskiej kurii, która obiecała, że przeanalizuje wskazane wydarzenia. Ksiądz Tomasz nie zjawił się jednak na przesłuchaniu – do prokuratury nawet go nie wezwano, a do kurii wysłał pełnomocnika. Kościół nie mógł go zmusić ani doprowadzić siłą, nie posiada takiej mocy prawnej. - Dla mnie najważniejsze było, żeby doszło do konfrontacji, żeby ktoś złapał go za rękę i powiedział, że to, co zrobił, było złe – mówi pani Ewa. - Jeśli żyjemy w takim kraju, że można urabiać dziecko z trudnej rodziny i potem je wykorzystywać, gdy już ma „legalne 15 lat”, to ja nie chcę żyć w takim społeczeństwie. Trzeba zmienić prawo, to jest furtka do wykorzystywania dzieci. Moich krzywd już się nie naprawi, ale mogę uchronić innych – dodaje.
Ksiądz Tomasz został odsunięty od kierowania parafią w Rzejowicach, ale z komunikatu kościelnego wynika, że za pijaństwo podczas mszy pogrzebowej i ogólny problem alkoholowy, o którym od dawna pisali parafianie w mediach społecznościowych. Zdaniem pani Ewy, to próba tuszowania prawdziwych powodów i przykrywka dla skandalu. - Swoją sprawę zgłosiłam znacznie wcześniej, a w świetle prawa watykańskiego, które nie uznaje „wieku zgody” jako 15 lat, tylko 18, on popełnił przestępstwo – wskazuje kobieta. Decyzja w procesie kanonicznym ma zapaść niedługo – taką obietnicę pani Ewa usłyszała w częstochowskiej kurii.
W "Super Expressie" skontaktowaliśmy się z tą instytucją, by zapytać o szczegóły. Ksiądz Mariusz Bakalarz, rzecznik Kurii Metropolitarnej w Częstochowie, poinformował nas, że tocząca się sprawa nie jest procesem sądowym, tylko administracyjnym, który kończy się dekretem karnym. - Decyzji należy spodziewać się w połowie sierpnia 2024 roku. Jest jeszcze za wcześnie, by mówić o postanowieniach, które mogą zapaść – wskazał duchowny. Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że ksiądz Tomasz może otrzymać zakaz pracy z małoletnimi. Niewykluczone, że zostanie całkowicie usunięty ze struktur kościelnych. Ale to tylko domniemania, na oficjalną decyzję trzeba będzie poczekać. Gdy nagrywaliśmy ten odcinek programu, takowa jeszcze nie zapadła.
To jednak nie koniec. Pani Ewa chciałaby, żeby sprawa została jednak rozpatrzona również w normalnym procesie karnym, przez sąd i prokuraturę. Zamierza dążyć do tego, mimo pierwotnego umorzenia, być może poprzez kolejne apelacje. - Wiem, że nic nie cofnie czasu, nie odda mi tych lat, nie zmieni ogromnej krzywdy, której doznałam, ale dziś jestem ze sobą pogodzona. Tyle że ja jestem po wielu latach terapii, ciężkiej pracy nad sobą. Nie każdy ma takie możliwości, nie każdy też znajduje w sobie siłę. Miałam to szczęście, że w porę sięgnęłam po wsparcie, ale też były takie chwile w moim życiu, że byłam bliska najgorszej decyzji, jaką można podjąć – wyznaje pani Ewa.
Mimo trudności w domu rodzinnym w przeszłości, aktualnie kobieta ma też duże wsparcie od bliskich, którzy dopingują ją w walce o sprawiedliwość. Olbrzymią pomoc otrzymuje między innymi od swojej mamy. Nie ma żalu do rodziców o trudne dzieciństwo, przepracowała relacje z nimi na terapii. Tata już nie żyje, a mama jest dla niej oparciem.
Poszkodowana w liceum dokonała też symbolicznej decyzji przejścia na protestantyzm. - Chciałam odejść od Kościoła katolickiego, lecz miałam potrzebę wiary i bycia w społeczności. Tam dostałam to oczekiwane wsparcie – podkreśla. Obecnie kobieta nie identyfikuje się z żadnym kościołem, nie jest wierząca i nie uczestniczy w obrzędach religijnych.
Tymczasem proces księdza Tomasza nadal jest w toku. Pani Ewa do samego końca ma nadzieję, że kiedyś doczeka jeszcze sprawiedliwości w tej sprawie.
Więcej przerażających historii kryminalnych znajdziesz tutaj: Pokój Zbrodni
Listen on Spreaker.