Śmierć Oliwierka z Wygnanowa. Sanepid wyklucza nieprawidłowości w próbkach żywności
Co doprowadziło do śmierci małego Oliwierka z Wygnanowa pod Opocznem? Chłopiec zmarł nagle 8 lutego br., po tym jak miał uskarżać się na bóle brzucha i nudności. Wezwane na miejsce służby ratownicze nie zdążyły go już przetransportować do szpitala, bo maluch stracił funkcje życiowe i trzeba było go reanimować na miejscu. Złe samopoczucie zgłaszała również jego mama i starsze rodzeństwo: 8-letnia Martynka i 13-letni Bartek. Cała trójka trafiła do szpitali w Opocznie i Łodzi, które zdążyli już opuścić. Po zdarzeniu padło podejrzenie, że do tragedii w Wygnanowie mogło doprowadzić zatrucie mrożonką, o czym został powiadomiony sanepid, ale okazało się, że nie jest to prawdą.
- Pobraliśmy próbki żywności i wymazów sanitarnych do badań mikrobiologicznych i nie stwierdzono nieprawidłowości. Swoje działania rozpoczęliśmy niezwłocznie po otrzymaniu zgłoszenia w tej sprawie - mówi Zbigniew Solarz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi.
Przyczyn śmierci 4-latka nie ujawniła również sekcja zwłok, dlatego Prokuratura Rejonowa w Opocznie, która prowadzi postępowanie w tej sprawie, czeka na wyniki badań histopatologicznych i toksykologicznych. Zajmuje się tym Instytut Ekspertyz Sądowych im. Prof. dra Jana Sehna w Krakowie.
Tata Oliwierka ma pretensje o zbyt późne wysłanie karetki
Tymczasem tata Oliwierka mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie wie, skąd w ogóle wzięło się podejrzenie, że do śmierci chłopca mogło doprowadzić zatrucie pokarmowe.
- Zrobili z nas nie wiadomo kogo, że niby podaliśmy zatrute jedzenie naszym dzieciom. Jak moglibyśmy coś takiego zrobić? Zawsze dbamy o jakość i świeżość produktów. Zrobili z nas potworów. My przeżywamy traumę, a oni tu przyjeżdżali, wypisywali nieprawdę. Jako rodzice nie potrzebujemy, żeby ktoś nas dobijał, a to jest właśnie dobijanie człowieka - przekazuje mężczyzna.
Rodzice 4-latka złożyli zawiadomienie do prokuratury
Rodzice chłopca sami złożyli zawiadomienie do prokuratury, bo uważają, że służby ratownicze mogły zostać wysłane na miejsce wcześniej. Mogły, bo zdaniem ojca Oliwierka operator numeru alarmowego nie chciał na początku zadysponować karetki, tylko odesłał mężczyznę do przychodni. Gdy mężczyzna tam zadzwonił, dowiedział się z kolei, by znowu zadzwonić pod 112. Jak dodaje, gdyby karetka została wysłana za pierwszym razem, być może 4-latek byłby jeszcze przytomny.
- Jego stan zaczął się drastycznie pogarszać dopiero podczas drugiego telefonu. Od pierwszego zgłoszenia minęło ponad 15 minut. To wystarczyłoby. Pogotowie byłoby już u nas w domu. Może nasz synek by nadal żył - mówi Wirtualnej Polsce mężczyzna.
Prokuratura sprawdzi teraz, czy powyższe zdarzenia mogły mieć jakikolwiek wpływ na to, że Oliwierek zmarł. - Zostaną zabezpieczone nagrania tych rozmów i będą przesłuchani świadkowie - mówi Agnieszka Kopera-Drużdż, zastępczyni prokuratora rejonowego w Opocznie.