To miał być niezapomniany sylwester. Henryk G. (57 l.) i jego żona Barbara (46 l.) aż śmiali się na myśl, że z Warszawy przyjedzie do nich ukochany syn Andrzej (25 l.) z żoną Anną (23 l.) i dziećmi – 2-letnim Kubusiem i roczną Wiktorią. Goście dotarli do mieszczącego się w starym pałacyku mieszkania państwa G. 31 grudnia rano. Rozpakowali się, później zjedli obiad i szykowali się do sylwestrowej zabawy.
Cała szóstka Nowego Roku jednak nie doczekała. Kilka godzin przed północą cichy zabójca - ulatniający się z podłączonego w kuchni piecyka gazowego tlenek węgla - wymordował całą rodzinę.
Polecany artykuł:
Ciała sześciu osób wieczorem odnalazł Krzysztof, mieszkający nieopodal zięć Henryka i Barbary. - Gdy zobaczyłem leżącego na podłodze Kubusia, a obok niego Wiktorię, to mnie ścięło z nóg – opowiadał zaraz po tragedii reporterom „Super Expressu”. - Nie mogłem się pozbierać. Teść leżał na wersalce. Szwagier i szwagierka na podłodze w kuchni.
W czwartek, 31 grudnia minie 13 lat od tej największej w powojennych dziejach Żychlina tragedii. - Nie przypominam sobie tak dramatycznego zdarzenia na przestrzeni ostatnich lat – mówi Jędrzej Pawlak, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi.