Łuczak (zgodził się na publikację swoich danych i wizerunku) był wiceprezesem firmy ochroniarskiej z Łodzi, w której pod fałszywym nazwiskiem zatrudniono konwojenta. Ten podczas rozwożenia pieniędzy bankowozem, uprowadził samochód z gotówką. Konwojent i współpracujący z nim kompani wpadli niedługo potem. Na ławie oskarżonych zasiadło czterech członków grupy na czele z Krzysztofem W. (49 l.), łódzkim krawcem, który perfekcyjnie odegrał rolę konwojenta. Wszyscy odsiadują już prawomocne wyroki więzienia, ale skradzionych pieniędzy do dziś nie odzyskano.
CZYTAJ TEŻ: Skok stulecia. Jaki napad?! Bawiłem się z dziewczynami w Odessie
Przed sądem nie stanął wówczas sam Grzegorz Łuczak, który zdaniem śledczych kierował szajką. On długo ukrywał się na Ukrainie. W końcu rok temu został przekazany stronie polskiej i mógł rozpocząć się jego proces. - Jestem niewinny, nie brałem w tym udziału, nie mam tych pieniędzy – powiedział podczas pierwszej rozprawy.
Sąd uznał, że dowody przeciwko niemu są jednak mocne i dziś wydał w jego sprawie wyrok. Mężczyzna został skazany na 8 lat więzienia, musi oddać też 2,8 mln złotych zrabowanych pieniędzy.- Łuczak nie brał bezpośrednio udziału w zdarzeniu, ale dowody wskazują na jego współsprawstwo – mówił sędzia Jarosław Leszczyński.- Pomysł tej kradzieży zrodził się w 2014 roku podczas rozmowy Grzegorza Łuczaka z Adamem K. (jeden ze skazanych w pierwszym procesie – przyp. red.), Na przełomie 2014 i 2015 znaleziono człowieka, który podjąłby się takiej kradzieży. Na podstawie spreparowanych dokumentów został zatrudniony jako konwojent. Po kradzieży Łuczak i Adam K. podzielili się częścią pieniędzy, po 250 tysięcy, reszta została zakopana. Do dziś ich nie odnaleziono.