Nim doszło do wypadku studnia przykryta była kawałkiem metalowej blachy. Nikt nie przypuszczał, że taka ochrona może być niewystarczająca. Wystarczyła jednak chwila...
Bawiący się na podwórku Wojtuś chciał sięgnąć spinacz od bielizny zawieszony na sznurku przymocowanym do wbitego w ziemię tuż przy studni drewnianego palika. Najprawdopodobniej wszedł na przykrytą blachą studnię i wpadł do środka do studni o głębokości ok 9 metrów.
CZYTAJ: TRAGEDIA w Piątku w Łódzkiem. - Policjanci zabili mi syna - oskarża matka zmarłego Marcina [WIDEO]
- Usłyszeliśmy krzyk dziecka – opowiada pan Grzegorz. - Natychmiast zadzwoniliśmy po pomoc do straży pożarnej. Ja po zamontowanej w studni pompie i rurze zszedłem do syna. Złapałem go w jedną rękę, drugą trzymałem się tej rury, a stopami zaparłem się o boki studni. Nie czułem dna.
Mężczyzna spędził z Wojtusiem w wodzie blisko 40 minut. Był już na skraju wytrzymałości, gdy nadjechała pomoc. Strażacy z pobliskiego Jeżowa potrzebowali 4 minut na wyciągnięcie z wody pana Grzegorza i jego dziecko. Po wszystkim karetka zabrała je do szpitala. Na szczęście obyło się bez poważniejszych obrażeń. Dziś studnia jest porządnie zabita deskami. Podobny wypadek już nie wydarzy.