Trynkiewicza żegna obojętność. Rodziny ofiar, nigdy się nie otrząsnęły po tragedii
Janusz Sielski, emerytowany policjant, jeden z funkcjonariuszy, którzy zatrzymali Trynkiewicza po serii zabójstw nastolatków z Piotrkowa. Po latach od tamtych wydarzeń mówi wprost, że "zobojętniał".
- "Wszystko po latach zmienia znaczenie. Sprawa Morusia i Trynkiewicza, to były dwie największe zbrodnie, z którymi się zetknąłem. Przez wszystkie lata od 1988 r. Piotrków żył tą tragedią, a teraz ze śmiercią Trynkiewicza przychodzi zobojętnienie. On odejdzie w zapomnieniu, nawet jako zbrodniarz, bo ludzie nie będą chcieli o nim pamiętać" - powiedział w rozmowie z PAP Janusz Sielski.
Janusz Sielski brał udział w poszukiwaniach chłopców zaginionych 29 lipca 1988 r. w Piotrkowie Trybunalskim. Były wakacje. Trzech nastolatków wyszło rano z domu, żeby pojechać nad jezioro Bugaj. Dwaj byli sąsiadami, mieszkali przy ul. Bystrej, w północnej części Piotrkowa Trybunalskiego. Był też z nimi kuzyn jednego z chłopców pochodzący z wsi pod Piotrkowem. Kiedy nie wrócili, a rodziny zawiadomiły o zaginięciu chłopców funkcjonariusze milicji przeszukali teren nad jeziorem i lasy w okolicach Piotrkowa i nad Zalewem Sulejowskim. Nie odnaleźli zaginionych.
CZYTAJ TAKŻE: Zapytaliśmy matkę Mariusza Trynkiewicza o jego pogrzeb. Odpowiedziała stanowczo w pięciu słowach
Dopiero kilka dni później grzybiarz odnalazł resztki ogniska i nadpalone szczątki trzech chłopców na zarośniętym dukcie niedaleko Jeziora Bugaj. Martwe ciała były owinięte w zasłonki z wyhaftowaną literą T. W Piotrkowie zaczęło się mówić o satanistach, o porywaczach dzieci i rytualnym mordzie. Jednak pierwszym podejrzanym stał się grzybiarz, który – jak się okazało – nie od razu po znalezieniu zwłok zgłosił się na policję, a w dodatku w mieszkaniu miał zasłonkę w kwiaty, o wzorze identycznym jak ta, w którą owinięte były ciała zamordowanych chłopców. Po przesłuchaniach okazało się, że to tylko zbieg okoliczności, a ten wzór zasłon był wtedy powszechny.
Trynkiewicza wskazał milicjant z Sulejowa
Przełom w sprawie nastąpił po tym, jak Jerzy Szymański (zmarł niedawno w Piotrkowie), milicjant z Sulejowa wskazał Mariusza Trynkiewicza jako podejrzanego. Był bowiem wcześniej zatrzymany pod zarzutem molestowania nastolatka we Włodzimierzowie koło Sulejowa. Po jego raporcie funkcjonariusze milicji weszli do mieszkania Trynkiewicza. Janusz Sielski wspominał po latach, że pokój był idealnie wysprzątany, podłoga wymyta, a na oknach wisiały zasłonki z czerwonym haftem w kształcie litery T. Sam Trynkiewicz miał siedzieć na kanapie i oświadczyć, że ze śmiercią chłopców nie ma nic wspólnego.
Janusz Sielski opisywał, że kiedy stanął tego dnia przed Trynkiewiczem, poczuł, że stoi twarzą w twarz z mordercą. Miał wtedy sprowokować podejrzanego, zapowiadając, że funkcjonariusze zabiorą go na Bystrą. Chodziło o ulicę, przy której mieszkali dwaj z trzech zamordowanych nastolatków. W Piotrkowie panowała wtedy psychoza, a rodziny ofiar i ich sąsiedzi pałali pragnieniem zemsty. Trynkiewicz miał wtedy powiedzieć milicjantom, że nie chce jechać na Bystrą i żeby od razu zawieźli go na komendę.
Podczas przesłuchań, a później wizji lokalnej Trynkiewicz składał obszerne wyjaśnienia i szczegółowo opisywał swoje czyny. Był tak precyzyjny, że na podstawie jego opisu milicjanci bez trudu odnaleźli w lesie drzewo, pod którym zakopał swoją pierwszą ofiarę.
W aktach ze śledztwa i procesu znalazły się wstrząsające wyjaśnienia Trynkiewicza:
"Ja chociaż miałem potrzebę dokonania zabójstwa to jednak musiał upłynąć czas, aby swój zamiar zrealizować. Musiałem przebywać pewien okres z przyszłą ofiarą. Kiedy byli u mnie ci trzej chłopcy, wtedy przebywałem z nimi ponad godzinę. Właśnie tyle czasu potrzebne mi było aby zrealizować to, co wcześniej pomyślałem, spotykając ich nad jeziorem. W mieszkaniu było bezpieczniej i było więcej tematów do rozmowy. Mogłem chłopcom pokazywać prospekty, mogli zajmować się grami telewizyjnymi, strzelaniem. Gdybym z takim chłopcem szedł do lasu to temat rozmowy by się wyczerpał, a ja nie byłbym jeszcze w takim stanie, aby przystąpić do zabijania. Gdy chłopcy byli już w moim mieszkaniu, nie mieli prawa w niego wyjść. Nie byłem w stanie odwrócić się od powziętego zamiaru. Kiedy zobaczyłem leżący nóż, nie było już odwrotu".
Mariusz Trynkiewicz wyrokiem sądu w Piotrkowie usłyszał wyrok kary śmierci za każde z czterech zabójstw. Na mocy amnestii karę śmierci zamieniono mu na 25 lat pozbawienia wolności. Po odbyciu kary w 2014 r. Trynkiewicz opuścił więzienie, ale wkrótce na mocy "ustawy o bestiach" został decyzją sądu osadzony w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Zmarł w więzieniu Gdańsku 9 stycznia 2024 r. w wieku 62 lat.