Trzyosobowa rodzina spłonęła na A1. Nowi świadkowie o kierowcy BMW
Do mediów przedostały się kolejne relacje świadków wypadku na A1 pod Piotrkowem Trybunalskim, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. Martyna, Patryk i ich synek Oliwier wracali 16 września znad morza do rodzinnego Myszkowa na Śląsku, gdy ich kia uderzyła w bariery energochłonne. Jak wynika z wielu opublikowanych w internecie nagrań, ich auto zderzyło się wcześniej z poruszającym się z ogromną prędkością BMW, za kierownicą którego siedział 31-letni mężczyzna. W samochodzie ofiar wybuchł pożar, a one same nie mogły się wydostać z płonącego auta - świadkowie twierdzili, że słyszeli ich głosy wołające o pomoc. Jak informowali strażacy, oba pojazdy biorące udział w wypadku znajdowały się w odległości ok. 200 m, a dwóch z trzech mężczyzn z BMW potrzebowało w dodatku pomocy medycznej. Prowadząca w tej sprawie śledztwo Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim informuje jednak o przebiegu zdarzenia w oszczędnych słowach.
- Prawdopodobnie doszło do nieustalonego zjechania samochodu marki Kia i uderzenia w bariery, BMW prawdopodobnie zahaczyło o ten samochód. To są wszystko hipotezy. Wszystkie są weryfikowane i badane - powiedziała rzeczniczka jednostki Magdalena Czołnowska.
Kierowca BMW "siedział jak szczur przy aucie"
Jak dodają śledczy, kierowcy BMW zatrzymano prawo jazdy i przebadano go na obecność alkoholu i środków odurzających, ale niczego nie wykryto. Niezależnie od tego pobrano od niego krew do dalszych badań. Jak ujawnił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, którego cytuje Onet, 31-latek jechał z prędkością co najmniej 253 km/h. To nie wszystkie nowe informacje o kulisach wypadku na A1, bo Fakt.pl dotarł do kolejnych świadków zdarzenia. Jak mówią, chwilę po tragedii na drodze widać był porozrzucane rzeczy należące do ofiar, w tym buciki, zabawki i ubrania 5-letniego Oliwiera. Inni dodają, że kia, w której wybuchł pożar, wyglądała jak kula ognia. Część osób zwróciła również uwagę na zachowanie kierowcy BMW.
- Nawet nie wyszedł do nas, by cokolwiek pomóc. Nic. Siedział jak szczur przy aucie, 200 metrów dalej - wspominają w rozmowie z Fakt.pl.
Te same osoby twierdzą, że nadal nie zostały przesłuchane w tej sprawie przez piotrkowską prokuraturę ani policję.