Na łamach łódzkiej Gazety Wyborczej ukazał się wywiad z pielęgniarką z SOR-u Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Barlickiego w Łodzi, Renatą Sobczak. Kobieta opowiada o realiach pracy w dobie epidemii koronawirusa, o pracy ponad ludzkie siły, a nierzadko o jednej kanapce i herbacie przez wiele godzin. - To dni spędzone tak naprawdę w samotności, choć wokół są inne pielęgniarki, lekarze i wielu, wielu pacjentów. Ale wie pani, jak się czasem nie widzi nawet oczu drugiego człowieka, ukrytych za goglami ochronnymi, to trudno tak naprawdę mówić o kontakcie. Czasem w tym pośpiechu nawet nie wiemy, która koleżanka czy który kolega obok nas stoi - mówi.
I tak już od ponad 9 miesięcy, jednak nie ma mowy o przyzwyczajeniu. Jak mówi pani Renata, to kwestia przetrwania. I frustracja, bo personelu jest nie rzadko "na granicy bezpieczeństwa pacjentów". Bywa, że puszczają nerwy, zarówno medykom, jak i pacjentom, którzy czekają w kolejkach - na testy, do szpitala. - Nie zazdrościmy osobie, która musi z drugiej strony drzwi SOR czekać swoją kolejkę. Ale naprawdę robimy wszystko, co w naszej mocy - mówi.
Z powodu przeciążenia systemu opieki zdrowotnej cierpią też pacjenci z innymi schorzeniami. Jak mói pielęgniarka, nie mogąc liczyć na wizytę u lekarza, często leczą się w domu sami, z różnym skutkiem.
CZYTAJ: 101-latka z woj. łódzkiego jedną z najstarszych pacjentek w Polsce, które WYGRAŁY walkę z COVID-19!
Pani Renata przechorowała koronawirusa w domu, ale jak wspomina, bywały momenty, że spała na siedząco, bo nie mogła oddychać. Jeszcze po kilku miesiącach odczuwa osłabienie - szybko opada z sił nawet po zwykłym spacerze. Jak mówi, teraz jeszcze bardziej rozumie lęk i obawy pacjentów i ich najbliższych. - Nikomu nie życzę, żeby czuł się tak jak ja przez te dwa tygodnie choroby. I nie chciałabym tego powtórzyć. Dlatego w najbliższym czasie będę szczepiona. Co więcej, sama zgłosiłam się do grupy personelu, który będzie szczepienia wykonywał - mówi.