Tragiczne wydarzenia w ich rodzinnym domu rozegrały w się majowe popołudnie ubiegłego roku. Tego dnia mężczyzna był na imieninach u znajomego. Wrócił nietrzeźwy. Jak to często bywało wcześniej w takich przypadkach zaczął ubliżać żonie. - Od razu po wejściu wyzywał mnie od kur..., suk i szmat – opowiada jego żona. - Poprosiłam go, żeby się położył i przespał. Ale on dalej gadał swoje. Wyszłam na podwórko, żeby się uspokoił. Ale jak tylko wróciłam, to zaczynała się ta sama śpiewka. To mogło trwać trzy godziny. Około godziny 20 już po prostu nie wytrzymałam, już mi nerwy puściły. On cały czas mnie wyzywał. Wzięłam butelkę z rozpałką do grilla i polałam go nią na sweter. Potem podpaliłam zapalniczką i on zaczął się palić. Potem poszłam do łazienki, odkręciłam prysznic, on przyszedł za mną i zaczęłam go polewać wodą.
Ogień był jednak na tyle silny, że mężczyzna został dotkliwie poparzony. Na miejsce przyjechało pogotowie, które zabrało mężczyznę do szpitala. Tam niestety zmarł.
Marianna G. przed sądem utrzymuje, że nie chciała zabić męża, a jedynie nastraszyć. - On się nade mną cały czas znęcał – wyjaśnia. - Wyzywał, bił, nie miałam z nim spokoju.
CZYTAJ TEŻ: Zadźgała męża, bo był leniem. Rzeź w Skierniewicach
Synowie małżonków potwierdzają wersję kobiety. - Odkąd pamiętam, to ojciec znęcał się nad mamą – mówi jeden z nich. - Co najmniej raz w tygodniu ją wyzywał i wszczynał awantury. Mnie też bił, a starszy brat przez niego wyprowadził się z domu. Nie mógł już dłużej go znieść - dodaje.
Kobieta odpowiada przed sądem za zabójstwo męża. Grozi jej dożywocie. Czy sąd przy wymierzaniu kary weźmie pod uwagę piekło, które zmarły mężczyzna zgotował swojej rodzinie?