Pan Ireneusz jest osobą o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności. Z powodu swojej choroby od ośmiu miesięcy przebywa w Domu Pomocy Społecznej w Sieradzu. Pracownicy mówią o nim – spokojny, niepijący, bezproblemowy.
Kiedy więc pewnego dnia zniknął, wszyscy mieli nadzieję, że lada moment zjawi się z powrotem. Nie wracał, więc o jego zaginięciu powiadomiono w końcu policjantów.
CZYTAJ TEŻ: Wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Widzieliście tę kobietę?
Mężczyzna był już w tym czasie w drodze na swój rodzinny Śląsk.
- Stęskniłem się za domem, za moją mamą – opowiada. - Początkowo szedłem wzdłuż autostrady (w rzeczywistości wzdłuż trasy S8 w kierunku Złoczewa – przyp. red.), potem lokalnymi drogami. Spałem w opuszczonych budynkach, prosiłem przypadkowych ludzi o jedzenie, pieniądze. Dawali mi. Gdy wpadło trochę grosza, kupowałem sobie coś do przekąszenia. Odpoczywałem i szedłem dalej. Czasem pytałem się ludzi, czy nie mają dla mnie pracy, z zawodu jestem bowiem pomocnikiem stolarza. Nikt mnie jednak nie chciał zatrudnić.
Czas mijał, a do policjantów zaczęły docierać sygnały, że pan Ireneusz był widziany tu i ówdzie. Kiedy jednak zjawiali się na miejscu, po mężczyźnie nie było już śladu. Konsekwentnie zmierzał na Śląsk. Po wielu dniach tułaczki dotarł w końcu do Raciborza. Z mamą się jednak nie spotkał.
- Okazało się, że też jest w jakiejś placówce opiekuńczej – mówi.
Mężczyzna poszedł później do Rybnika. Tam po miesiącu od zaginięcia został w końcu namierzony przez mundurowych. Ci zawiadomili pracowników DPS w Sieradzu, którzy pojechali na Śląsk po zgubę. Na ich widok pan Ireneusz bardzo się ucieszył.
- Wiecie co? Wszędzie dobrze, ale u was, w domu najlepiej. Wracajmy już – powiedział uradowany.
Dziś znów jest spokojnym, bezproblemowych pensjonariuszem. Ale... - Może jeszcze się gdzieś wybiorę – uśmiecha się tajemniczo.