- Te dzieci już są w niebie – mówił z ambony kapłan. - I kiedy Bóg zabierze do siebie was, droga rodzino, one powitają wszystkich u wrót nieba. Te dzieci miały przed sobą całe życie. Stoję przed wami w takim momencie, że trudno cokolwiek powiedzieć. Chciałoby się jakoś pomóc, ale chyba wszyscy w tej sytuacji czujemy się zupełnie bezradni. W takich chwilach najlepsza jest cisza. Widok czterech trumien napawa zgrozą. Tych śmierci nie sposób zrozumień ani przyjąć. To przerasta nasze ludzkie myślenie.
CZYTAJ TEŻ: Ostatnie wyznanie matki przed tragedią. Tak zwróciła się do dzieci, potem znaleźli ich ciała
Kilkaset osób, które przyszły pożegnać zmarłych wciąż nie może uwierzyć w ten dramat. Wszyscy zadają sobie pytanie, jak to możliwe, że jednego dnia życie traci prawie cała rodzina, matka i jej synowie. Pozostał tylko ich tato, który zapłakany nad grobem swoich bliskich chował twarz w dłoniach.
Tragedia, która rozegrała się w czwartek, 30 grudnia , poruszyła całą Polskę. Przypomnijmy: dym wydostający się z jednego z budynków dostrzegli sąsiedzi rodziny S. Ruszyli na ratunek, ale drzwi były zamknięte, więc na pomoc wezwano strażaków. Gdy ci dostali się do środka, znaleźli cztery ciała – matki i jej synów. Mąż kobiety, Artur S. (40 l.) był w tym czasie w pracy. Z przeprowadzonej sekcji zwłok wynika, że wszyscy zmarli z powodu zaczadzenia tlenkiem węgla, śledczy uznali jednak, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a działanie celowe, uznając, że doszło do tzw. samobójstwa rozszerzonego. - Nie oceniajmy nikogo – apelował do uczestników pogrzebu ksiądz.