Potwór z Łodzi

Najpierw uratował, później zabił. Udusił Kaję i upchnął w wersalce

2022-12-18 11:35

Zjawił się nagle. Niczym baśniowy rycerz na białym koniu uratował swoją księżniczkę z opresji. Ona padła mu w ramiona, ale ta historia nie miała swojego happy endu, nie było im dane żyć długo i szczęśliwie. Artur W. (33 l.) z Łodzi zamordował swoją ukochaną Kaję (20 l.) zaledwie po kilku tygodniach znajomości, a później jej ciało ukrył w wersalce.

Pochodząca ze Zduńskiej Woli młoda kobieta dzieciństwo miała niezwykle trudne. Najlepsze jego lata spędzała w ośrodkach socjoterapii. Kiedy już dorosła i rozpoczęła życie na własny rachunek, szybko zaszła w ciążę, a 9 miesięcy później na świat przyszedł maleńki Brayanek. Musiała wychowywać synka sama, bo związek z ojcem dziecka nie przetrwał próby czasu.

Szukając miłości na całe życie przyjechała do Łodzi. Tu w lipcu 2017 roku los zetknął ją z Arturem W., który jak prawdziwy heros zdobył jej serce.

- Mężczyzna udzielił pomocy kobiecie, gdy została zaatakowana przez dwóch agresywnych napastników – opowiada Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Niedługo potem oboje zamieszkali w jednym z wieżowców przy ul. Rojnej na osiedlu Teofilów w Łodzi. Wydawało się, że są parą niemal idealną. Artur W. czule zajmował się dwuletnim wówczas synkiem Kai, dbał o swoją partnerkę i obdarowywał ją i jej pociechę upominkami. Nic nie zapowiadało dramatu, który wkrótce miał się wydarzyć.

Łódź. Koniec sielanki, 20-latka zaginęła

16 sierpnia 2017 roku mężczyzna niespodziewanie pojawił się u siostry ukochanej i zostawił jej pod opiekę małego Brayanka. Miał go odebrać razem z Kają kilka godzin później. Nigdy się już po niego nie zjawił, a rodzina kobiety straciła z nią jakikolwiek kontakt. Stało się jasne, że wydarzyło się coś niepokojącego.

Dzień później zgłoszono zaginięcie 20-latki. Funkcjonariusze przyjechali do mieszkania, które zajmowała para, ale drzwi były zamknięte. Poproszono więc o pomoc strażaków, którzy korzystając z podnośnika dostali się do lokalu na czwartym piętrze. W środku zastali nietypowo ustawione wersalki, jedna na drugiej. Według ich wyjaśnień, mieli zajrzeć do tej ustawionej na górze, a następnie uchylić wieko tapczanu poniżej, nie znajdując niczego podejrzanego. Policjanci przyjęli te tłumaczenia bez cienia wątpliwości, nie sprawdzając stanu faktycznego.

Już wtedy w mieszkaniu czuć było wyraźny odór rozkładającego się ciała, ale według strażaków smród wydobywał się z niesprzątniętej kuwety dla kota.

Ciało znaleźli w wersalce

Mijały kolejne dni, a Kai nigdzie nie udało się odnaleźć. Sprawą jej zaginięcia zainteresowały się media. Nieżyjąca dziś Ewa Żarska, dziennikarka stacji Polsat News, 26 sierpnia zaraz po rozmowie z rodziną kobiety pojechała pod drzwi mieszkania, które było sprawdzane przez strażaków. Zza drzwi wydostawał się wręcz nieznośny już fetor. Po jej interwencji jeszcze tego samego dnia do środka weszli policjanci ze specjalnej grupy operacyjnej. W stojącej bezpośrednio na podłodze wersalce, w pojemniku na pościel pod kołdrą znaleziono rozkładające się zwłoki Kai.

Podejrzany o morderstwo Artur W. został zatrzymany cztery dni później w Koszalinie (woj. zachodniopomorskie). Podczas przesłuchania przyznał się do winy. Jak wyjaśnił, tragicznej nocy z 14 na 15 sierpnia między nim a ukochaną doszło do kłótni. 20-latka oznajmiła mu, że jest z nim w ciąży.

- Doszło do szarpaniny, w trakcie której zaczął dusić pokrzywdzoną – opowiada Krzysztof Kopania z prokuratury. - Kiedy kobieta przestała dawać oznaki życia, zakleił jej usta taśmą, związał sznurkiem nogi, a na głowę założył worek foliowy i związał go sznurkiem.

Sąd pierwszej instancji skazał Artura W. na karę dożywotniego pozbawienia wolności, jednak Sąd Apelacyjny zmniejszył ten wyrok do 25 lat więzienia. Policjanci, którzy jako pierwsi byli pod mieszkaniem pary i zaniedbali poszukiwania, ponieśli konsekwencje dyscyplinarne. Brayanek trafił pod opiekę biologicznego ojca.

Zabił Kaję i ukrył jej zwłoki w wersalce
Sonda
Czy ta kara jest wystarczająco wysoka?