Chodzi o zagrożenie życia

Wielkie kontrowersje po tragedii w Lubowidzy. Mocna odpowiedź rzecznika straży pożarnej. Jasne stanowisko

2024-10-09 15:33

Brat 39-latki, która została poszkodowana w tragedii w Lubowidzy, powiedział, że sam musiał szukać jej partnera, który zginął z rąk Dawida. Mężczyzna przekazał, że było tam 4 policjantów i 12-15 strażaków, ale nikt nie kwapił się, żeby mu pomóc. Rzecznik KW PSP w Łodzi wyjaśnia, że strażacy i druhowie OSP otrzymali wyraźny zakaz brania w udziału w poszukiwaniach z uwagi na niebezpieczeństwo.

Tragedia w Lubowidzy. Zarzuty pod adresem policji i straży

Po tragedii w Lubowidzy, która zakończyła się śmiertelnym postrzeleniem Adama G., Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi wyciągnęła konsekwencje wobec policjantów z Głowna i Zgierza. Zarzuty dotyczą jednak zdarzeń poprzedzających śmierć ofiary i sprawcy przestępstwa, do której doszło następnego dnia w czasie szturmu mundurowych.

O kontrowersjach dotyczących działań służb mundurowych, ale na miejscu zdarzenia, opowiedział za to brat poszkodowanej w tragedii w Lubowidzy 39-latki, który na własną rękę szukał partnera kobiety.

- Czterech policjantów, 12-15 strażaków i nikt nie wyraził chęci, żeby poszukać go z nami. Chodziliśmy po ciemku, z latarką w telefonie. Ja go znalazłem po półtorej godzinie szukania - powiedział mężczyzna w programie "Uwaga!" na antenie stacji TVN. Dalsza część tekstu poniżej.

Syreny zawyły na alarm w Warszawie. Tak reagowali warszawiacy

Strażacy z zakazem poszukiwania mężczyzn. Chodziło o ich zdrowie i życie

Do całej sprawy postanowił się odnieść bryg. Jędrzej Pawlak, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi, który jest zdumiony wikłaniem w całą sprawę funkcjonariuszy PSP i druhów OSP interweniujących na miejscu zdarzenia. Jak wyjaśnia, w dniu tragedii mundurowi otrzymali informację z Centrum Powiadamia Ratunkowego o wypadku samochodowym w Lubowidzy, ale jednocześnie o tym, że na miejscu padły strzały, co wiązało się z zagrożeniem dla służb ratowniczych.

- Udział strażaków w poszukiwaniach w sytuacji, gdy na miejscu mógł się nadal znajdować sprawca strzelaniny, byłoby narażeniem ich na bezpośrednie niebezpieczeństwa utraty zdrowia lub życia - tłumaczy Pawlak w rozmowie z "Super Expressem". - Żaden dowódca PSP nie wyśle swoich ludzi w rejon, gdzie może się znajdować osoba z bronią palną. W takim przypadku obowiązek interwencji spoczywa na policji, bo my pojechaliśmy tam do wypadku ratować poszkodowane osoby, co zresztą zrobiliśmy - dodaje.

Zastępy, które dotarły na miejsce, po wymianie informacji między policją i KW PSP w Łodzi, otrzymały zakaz wchodzenia na zagrożony teren i brania udziału w poszukiwaniach osób, które oddaliły się z miejsca zdarzenia. W tym czasie prowadziły natomiast czynności w bezpośrednim sąsiedztwie samochodu. Dalsza część poniżej.

W aucie znajdował się pies w typie owczarka niemieckiego, który został wyciągnięty ze środka. Strażacy zaopiekowali się później poszkodowaną kobietą i jej dziećmi, udzielając im pomocy medycznej - jedno z maluchów zostało niegroźnie ranne - i wsparcia psychicznego

- kontynuuje Pawlak.

KDP pozwala na pomoc ofierze tragedii w Lubowidzy

Strażacy ruszyli na pomoc 49-latkowi, który został znaleziony kilkaset metrów dalej, dopiero po sygnale od KDR (kierującego działaniem ratowniczym - przyp.red.), gdy nie groziło im niebezpieczeństwo. Jako pierwsi dotarli do poszkodowanego druhowie z OSP Lubowidza, którzy przekazali go następnie ratownikom medycznym, gdy na miejsce przyjechała karetka pogotowia.

Pod lupą znalazły się ponadto działania komendy policji w Brzezinach i komisariatu w Głownie. Wobec komendanta i wybranych mundurowych z drugiej jednostki wyciągnięto już konsekwencje dyscyplinarne, ale sprawa trafiła też do Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Bada ona zarówno, co działo się w dniu zdarzenia, tj. 28 września, jak i w poprzedzającym go okresie, gdy wpłynęło zawiadomienie, że 39-letni Dawid M. groził poszkodowanym przy użyciu broni.