NOWE FAKTY: Mamy stanowisko motorniczego oraz relacje świadków! [CZYTAJ]
W mailu nadesłanym do redakcji Super Expressu kobieta szczegółowo opisuje przebieg zdarzenia. Choć wciąż jest w szoku, postanowiła od razu działać i szuka świadków. - Około godziny 16:44 na przystanku przy ul. Zaolziańskiej w stronę Kurczaków, gdzie usiłowaliśmy wysiąść, kierowca tramwaju zatrzymał się, po czym po bardzo krótkiej chwili od podjechania na przystanek, zamknął drzwi. Zamknął je w trakcie dawania sygnału do zamknięcia, kiedy byłyśmy już przy schodkach. Drzwi ścisnęły mnie i dziecko w trakcie schodzenia po stopniach. Zatrzaskujące się drzwi, zepchnęły dziecko na tory - w szczelinę pomiędzy przystankiem, a tramwajem, a ja wraz z mężem zostaliśmy uwięzieni w środku pojazdu - opisuje z przejęciem mama 4-latki.
ZOBACZ TEŻ: Łódź: Dziecko na czworaka prowadzone przez mamę NA SMYCZY. Mieszkańcy zaalarmowali policję
- Przytrzymywałam drzwi pojazdu, powstrzymując je przed całkowitym zamknięciem, gdyż ręka dziecka została uwięziona pomiędzy drzwiami, a ścianką wejścia. Córeczka bardzo płakała, krzyczała, osoby stojące na przystanku wołały i krzyczały do motorniczego, który w ogóle nie reagował. Kobieta, która znajdowała się na przystanku, podbiegła i wyciągnęła małą spod tramwaju, po czym krzyknęła do motorniczego, że dziecko znajduje się na szynach. Obok kobiety były dwie inne osoby, które także krzyczały, jednak motorniczy nie reagował, więc mąż siłą otworzył drzwi, zaraz po tym jak pani z przystanku wyciągnęła dziecko spomiędzy drzwi - opisuje dramatyczne chwile.
Jak mówi, sama pobiegła od razu do roztrzęsionej córki, która zanosiła się płaczem i skarżyła na ból rączki. - Mąż natomiast podbiegł do motorniczego, aby ten wysiadł, oraz z pytaniem czy wie, co się stało. Mąż był bardzo roztrzęsiony, a motorniczy sprawiał wrażenie oburzonego tym, że nie może już ruszyć i opóźniliśmy jego przejazd, zwyzywał męża, po czym jak gdyby nic się nie stało... odjechał! - mówi zszokowana kobieta.
W tamtym momencie rodzice nie wiedzieli jeszcze, czy z rączką córeczki jest wszystko w porządku, a uspokojenie jej zajęło bardzo dużo czasu. Jak opisują, dziecko było w takim szoku, że nie reagowało, nie odpowiadało, jedynie zanosiło się płaczem.
- Po pewnym czasie udało nam się obejrzeć dziecko, ręka wyglądała na stłuczoną, na drugiej były zadrapania. Padał bardzo silny deszcz, więc musieliśmy znaleźć lepsze schronienie przed ulewą - mówi mama dziewczynki.
Rodzice jeszcze tego samego dnia wielokrotnie usiłowali dodzwonić się do MPK, jednak bezskutecznie. Dopiero dziś udało im się zgłosić sprawę telefonicznie, jak i pisemnie.
Łódzkie MPK potwierdza wpłynięcie zażalenia, ale wstrzymuje się z komentowaniem sprawy do momentu przedstawienia relacji przez samego motorniczego. - Niestety w tym wagonie nie mamy monitoringu, a zdarzenie nie zostało odnotowane w książce zdarzeń. Dzisiaj motorniczy ma wolne, czekamy na wyjaśnienia z jego strony. Jutro poprosimy go o napisanie raportu - mówi nam Agnieszka Magnuszewska, rzecznik prasowy MPK-Łódź.
Miniona noc dla rodziców 4-latki była niespokojna. - Dziecko jest w stresie pourazowym. Noc była dla nas bardzo trudna i nieprzespana - opisuje mama. Rodzina ma zamiar również jak najszybciej zgłosić sprawę na policję. W międzyczasie, na apel o poszukiwaniach świadków zdarzenia, zgłosiła się jedna osoba, która z przejścia dla pieszych w tamtej okolicy słyszała krzyki osób na przystanku oraz ojca dziecka nawołującego do motorniczego przy jego kabinie.
Kobieta wciąż jednak poszukuje osób, które były naocznymi świadkami sytuacji. Jeśli nimi byliście, napiszcie do nas na facebooku w wiadomości prywatnej, przekażemy Waszą wiadomość.
Czytaj więcej o sprawie: